Za oknem trwa jesień, do ostatniej nocy października zostało zaledwie kilka dni... a w moim kominku wylądował halloweenowy wosk Candy Corn od Yankee Candle. Miałam go w swojej kolekcji od stycznia - jest to edycja zapachu z 2013 roku.
Pierwszym co uderzyło mnie po roztopieniu się wosku był fakt, że mój Candy Corn pachnie inaczej, niż ten sam zapach w wosku z aktualnej edycji. Ominęłam go przy niedawnych zakupach nie bez powodu - w świecy dla mnie to duszący, mdlący koszmarek. Rzadko kiedy jakiś zapach do tego stopnia mnie udrzuca. Bez większego entuzjazmu zabrałam się więc do testowania posiadanego już Candy Corn 2013. I nie wiem, czy mój węch mnie mami, czy tak miało być, czy też mój wosk jest już lekko przeleżały, ale... pachnie o niebo lepiej, niż Candy Corn dostępny obecnie w sklepach! W nowym CC wyczuwam nachalną słodycz, mdłą niczym rozgotowana marchew. Z kolei mój CC 2013 wypełnił pokój zapachem słodkich, kremowych łakoci. Nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czym on pachnie (nie znam amerykańskich Candy Corn), ale zapach jest naprawdę fajny ;-) Jedyne zastrzeżenie mam do projekcji zapachu, jest on delikatny i stanowi jedynie przyjemne tło. I można by to uznać za przejaw zwietrzałego wosku, ale pamiętam, że wosk pachniał subtelnie (przez folię) od samego początku. Być może skuszę się jeszcze na tegoroczną edycję, choćby po to, by się przekonać jak to z nim będzie.
A póki co szykuję się na jutrzejsze topienie Ghostly Treats, chętnie porównam go z moimi wspomnieniami wosku Fireside Treats, bo na sucho pachnie on dla mnie identycznie.