28 października 2014

Yankee Candle - Candy Corn

Za oknem trwa jesień, do ostatniej nocy października zostało zaledwie kilka dni... a w moim kominku wylądował halloweenowy wosk Candy Corn od Yankee Candle. Miałam go w swojej kolekcji od stycznia - jest to edycja zapachu z 2013 roku.


Pierwszym co uderzyło mnie po roztopieniu się wosku był fakt, że mój Candy Corn pachnie inaczej, niż ten sam zapach w wosku z aktualnej edycji. Ominęłam go przy niedawnych zakupach nie bez powodu - w świecy dla mnie to duszący, mdlący koszmarek. Rzadko kiedy jakiś zapach do tego stopnia mnie udrzuca. Bez większego entuzjazmu zabrałam się więc do testowania posiadanego już Candy Corn 2013. I nie wiem, czy mój węch mnie mami, czy tak miało być, czy też mój wosk jest już lekko przeleżały, ale... pachnie o niebo lepiej, niż Candy Corn dostępny obecnie w sklepach! W nowym CC wyczuwam nachalną słodycz, mdłą niczym rozgotowana marchew. Z kolei mój CC 2013 wypełnił pokój zapachem słodkich, kremowych łakoci. Nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czym on pachnie (nie znam amerykańskich Candy Corn), ale zapach jest naprawdę fajny ;-) Jedyne zastrzeżenie mam do projekcji zapachu, jest on delikatny i stanowi jedynie przyjemne tło. I można by to uznać za przejaw zwietrzałego wosku, ale pamiętam, że wosk pachniał subtelnie (przez folię) od samego początku. Być może skuszę się jeszcze na tegoroczną edycję, choćby po to, by się przekonać jak to z nim będzie.


A póki co szykuję się na jutrzejsze topienie Ghostly Treats, chętnie porównam go z moimi wspomnieniami wosku Fireside Treats, bo na sucho pachnie on dla mnie identycznie.

24 października 2014

Kringle Candle - Cozy Cabin

Po kilku dniach palenia daylightów Pumpkin Frosting i Hot Chocolate od Kringle Candle miałam ochotę na jakąś odmianę. Padło na wosk, który w swoim zbiorze mam od niedawna, ale który od dawna chodził mi o głowie.



Cozy Cabin zaintrygował mnie od pierwszych testów w sklepie, jakoś na początku roku. Choć podobał mi się bardzo, to byłam wtedy na etapie ciast, ciasteczek i innych zapachów deserowych. Ponadto obawiałam się, jak na taki dymny zapach w domu zareagują inni mieszkańcy. Zupełnie niepotrzebnie, bo kiedy w końcu zdecydowałam się kupić i wrzucić do kominka kawałek wosku, zapach przytulnej chatki od razu poczuł się jak u siebie :D Dodam też, że dla mnie jest to aromat górskiego schroniska - stare, lekko przeszłe dymem drewno, aromat lasu iglastego gdzieś w tle... no zapach marzenie. Mój ideał na nadchodzącą zimę, choć i dzisiaj w ładny jesienny dzień nadaje przyjemny klimat. Nic tylko zamknąć oczy i wyobrazić sobie chatkę, o taką:


Zapach w wosku ma idealną projekcję. Topiąc niecałą jedną cząstkę wosku (ok 1/6 całości) uzyskuje się dobrze wyczuwalny zapach tła. Przyzwyczaiłam się już do naprawdę dobrej jakości wosków Kringle Candle, ale miło przekonywać się o tym za każdym razem on nowa.

Dziś brak zdjęcia roztopionego wosku w kominku, gdyż niestety mój kominek ma już wyraźnie odrapaną miseczkę i przy przejrzystych woskach (a takie są Kringle) wygląda to dość nieestetycznie. Najwyższy czas kupić nowy ;-)

23 października 2014

Kringle Candle - Hot Chocolate

Ostatnimi czasy coraz bardziej przekonuję się do marki Kringle Candle, zwłaszcza ze względu na różnorodność formy, w jakiej można dostać jej zapachy. Pierwsze podejścia do Kringle miałam na początku roku i w kilku przypadkach nie byłam zachwycona. Niektóre zapachy w wosku są zwyczajnie zbyt mocne, a w przypadku wrzucenia do kominka mniejszej ilości wosku zbyt szybko przestaje on pachnieć. Tak pierwotnie zniechęciłam się do Hot Chocolate. Na sucho wosk był cudowny, czekoladowo-kakaowy. W kominku jednak był tak mocny, że nawet jako miłośniczka mocnych zapachów w końcu go sobie odpuściłam. 

Minęło kilka miesięcy i zaczęłam testować też daylighty. I jak się okazuje, w przypadku zapachów zbyt mocnych dla mnie w wosku, forma daylighta jest strzałem w dziesiątkę! Dziś palę wspomniany już Hot Chocolate i jestem zauroczona. Zapach jest pod każdym względem idealny! Głęboko czekoladowy, słodki, choć nie jest to mleczna czekolada jak w przypadku Whoopie Pie! od Yankee Candle. Daylight spokojnie radzi sobie z wypełnieniem zapachem pokoju (ok 20m2) i  korytarza. Ja jestem zadowolona, chłopak nie narzeka, że się dusi, słowem - wszystko jest tak, jak być powinno ;-) 


Zatem szczerze polecam eksperymentowanie zarówno z woskami KC, jak i z daylightami. W odróżnieniu od maluśkich tealightów dają wyraźnie wyczuwalny zapach i pozwalają zapoznać się z działaniem świecy od Kringle. Nie wiem jeszcze, czy sama się na jakąś zdecyduję, czy pozostanę przy daylightach, ale... po ostatniej obniżce cen KC coraz poważniej myślę o zakupie.

22 października 2014

Yankee Candle - Caramel Pecan Pie

Dziś napiszę o zapachu, którego szczerze mówiąc się obawiałam. Na sucho, przez folię czułam przede wszystkim maggi. Rosołowe nuty często towarzyszą karmelowi od Yankee Candle, najwyraźniej firma albo ma pewien problem z tym zapachem, albo ma przedziwne pojęcie, jak karmel pachnieć powinien. W końcu zdecydowałam jednak, że raz kozie śmierć i wrzuciłam ćwiartkę wosku do kominka. Nastawiałam się na zapach świeżego, aromatycznego rosołu w całym mieszkaniu, ale wosk bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.

(źródło: Yankee Candle)

Przede wszystkim "na mokro" pojawiły się orzechy. Lekko solone co prawda, ale jednak orzechy. Później wyłonił się słodziutki karmel i w pokoju zrobiło się przytulnie i smakowicie. Im dłużej wosk się topił, tym mniej czuć było maggi. Przy drugim paleniu, następnego dnia, nuty rosołowe wyparowały całkowicie i zostało samo ciasto orzechowe z karmelem. Dodam, że po całej nocy pokój nadal pachniał, co zdarza się rzadko. Zdecydowanie warto dotrwać do tej fazy, bo zapach jest super. Co ciekawe, gdy wsadzam nos do woreczka strunowego z resztą wosku (bez oryginalnej folii), to też czuję głównie orzechy i karmel. Interesująca mieszanka :-)



Nie żałuję, że w końcu zdecydowałam się wypróbować ten zapach w kominku. Gdybym sprzedała go przed otwarciem, ominęłoby mnie całkiem ciekawe orzechowe doświadczenie.

19 października 2014

Moje (zbyt) krótkie egipskie wakacje :-)

Od mojego ostatniego wpisu na blogu upłynęły już prawie trzy tygodnie i powoli zaczęłam odczuwać wyrzuty sumienia z powodu tego zaniedbania. Wiele się w tym czasie zdarzyło, przede wszystkim odwiedziłam po raz pierwszy Egipt. Tydzień w tym upalnym, jakże innym od jesiennej Polski miejscu zaowocował całym mnóstwem zrobionych zdjęć i niezłą jak na mnie opalenizną. W dobrym humorze wróciłam do Torunia i wreszcie wrzucam tu zdjęcia, zaledwie małą ich część. Wybór był trudny, ale przecież nie chcę nikogo zanudzać ;-) 













Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...